Siedzę skulona w cieniu, nic nie warta, zapomniana. Deszcz gra melancholijnie i ślicznie na rynnie. Zimny, południowy wiatr tańczy pośród ulic, niosąc ze sobą wszystkie łzy. Moje oczy bezwiednie lustrują ludzi, którzy biegną przez mokre ulice próbując zakryć głowy czym tylko popadnie, a ja skryta we mgle, nie widoczna, oglądam tą pełną tajemnic krainę.
Wtem podnoszę się, ruszam przed siebie, przyspieszam, biegnę, coraz szybciej, szybciej i szybciej, nagle staję, zamykam oczy i widzę świat, lepszy świat, świat, do którego zmierzam...
***
Szłam przez las pełen zieleni. Mleczna, delikatna mgła unosiła się nad ziemią. Promienie królewkiego oka przebijały się przez białe "zasłony" tworząc strugi światła. Pajęczyny, które odrobinę przypominały ażurowe serwetki, oblegały drzewa i uginały się pod ciężarem kropel rosy.
Jedyne co mi przeszkadzało, to zwierzęta chowające się na mój widok.
Patrzyłam z politowaniem na te biedne pyszczki pełne strachu. Aż miałam ochotę popełnić samobójstwo na samą myśl, że je przerażam.
Nagle zza krzaków wyskoczyli ludzie. W dłoniach trzymali strzelby i mierzyli we mnie, lecz zanim kulka zdążyła dosięgnąć mego serca, odsunęłam się na bok. Niestety byłam zmęczona po długiej wędrówce i drugi łowca zaskoczył mnie od tyłu. Wytrzelił z wiatrówki. Ślepak (tutaj nabój) przeszył mój bok na wylot.
Padłam na mech, a z rany zaczęła sączyć się obficie krew.
<Ktoś może uratuje?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz