Błąkałam się tu i tam... Przed oczami miałam okrutny widok spadania mego ojca w otchłań ciemności... Uwierzyć, że zrobił to mój brat, którego bratem już nie mogę nazwać... Wędrowałam leśnymi ścieżkami, powoli dochodząc do siebie, po tym widoku. Zatrzymałam się przy malym źródełku i z ulgą zanurzyłam się w nim cała. Muszę powiedzieć, że to najprzyjemniejsza rzecz, jaka kiedykolwiek mnie spotkała. Poczułam na sobie wzrok i muszę przyznać, że podglądanie kogoś w kapieli jest niegrzeczne. Miałam tylko nadzieję na to, że to nie żaden basior.
- Wyjdź - Powiedziałam.
Zza krzewu wyszedł basior, dziwny, bardzo. Podszedł do brzegu. Przestraszona jego zamiarami chciałam uciekać, ale skoczył na mnie.
- Zostaw mnie! Błagam! - Próbowałam się szarpać, ale był zbyt silny.
Do oczy napłynęły mi słone łzy.
- Proszę, nie krzywdź mnie...
Przymknęłam powieki. Jedyne co mi pozostało to czekać, mijały minuty, a on ani nie zszedł, ani się nie odezwał. W pewnym momencie przygniótł mnie mocniej. Serce zaczęło bić mi szybciej, a i adrenalina poczęła robić swoje. Szamotałam się ile mogłam, niestety - Był zbyt silny.
- Proszę, nie... - Łkałam.
Nie słuchał. Nie odzywał się. Milczał i patrzał.
- Nie znam Cię. Kim jesteś? - Spytał.
- Nazywam się Yennefer...
- Szukasz może watahy? Mam nadzieję, że tak.
Przestraszona pokiwałam głową.
- Świetnie, w takim razie chodź. Ja jestem Undertaker.
<Grabarzu?>