piątek, 17 lipca 2015

Od Zary

Kolejny nudny, mroczny w moim życiu dzień. Wszędzie wokół leżały zwłoki, czyli wszystko w normie. Nie cierpiałam swojego życia i z dnia na dzień myślałam że to wszystko, że nic, NIC nie ma sensu. Wracając do rzeczy...przechadzałam się właśnie po lesie, pełnym zwłok. Nagle usłyszałam rozpaczliwe wycie. Ktoś chciał, by mu pomóc. Ruszyłam, nie obawiałam się niczego i chwile potem zobaczyłam...wyjca, atakującego wilczycę. Rozpędziłam się i skoczyłam na wyjca, raniąc go w szyję.
-Na co czekasz do jasnej chol*ry?! Na zaproszenie?! Wiej!- Wrzasnęłam.
Niestety wadera stała jak wryta. Zaczęłam tkać krew wyjca i zmusiłam go do ucieczki, ja natomiast ruszyłam z prędkością światła, chwyciłam waderę za łapę i odstawiłam ją dobre pięć kilometrów od miejsca zdarzenia. Już, już chciałam wrócić do mojej jaskini oddalonej około dwadzieścia kilometrów, na północ. Jednak wadera przerwała mi mój plan, i chyba na szczęście..Zaczęła:
-Jestem Veronica i należę do watahy Południowych Puszczy, a ty? Jak się nazywasz? Należysz gdzieś? -Zadawała mnóstwo pytań.
W końcu ją uciszyłam i powiedziałam na jednym oddechu:
-Jestem Zara i nigdzie nie należę. A... i gdzie jest ta Wataha Południowych Puszczy? Gdzie alpha?
-Deltha...pewnie w swojej jaskini.
-Zaprowadź mnie.
-No dobra...ale to spory kawałek stąd, około trzydzieści kilometrów, całe trzy godziny drogi...zaprowadzę cie jutro.
-W którym to jest kierunku?
Wadera wskazała zachód.
-Chwyć mnie za łapę.
-Po co?- Spytała zdziwiona.
-Zaufaj mi.
Wadera z lekkim strachem chwyciła mnie za łapę. Ruszyłam z prędkością światła. Nie minęła minuta, a byliśmy na miejscu. Byłam lekko zziajana ( w końcu było dopiero południe). Zauważyłam jakiegoś basiora. Pewnie, kroczyłam przed siebie. Basior okazał się w sumie ok i przyjął mnie do watahy. Postanowiłam się trochę rozejrzeć i poprosiłam, by Veronica mnie oprowadziła...
<Veronica?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz