-Night, fajne takie spotkanie po latach, CO?! Wiesz...słyszałem że chciałabyś mieć szczeniaki więc...może taki układ: Ja się wyżyje i spełnię twoje marzenie?
Po tych słowach które powiedział....zatkało mnie. Natychmiast się podniosłam i krzyknęłam:
-Pogięło cię czy co?! Spieprzaj gdzie pieprz rośnie!
Narastała mi coraz większa furia. Dałam się jej pochłonąć i wygrałam z basiorem. Ale co to, to nie! Nie dam mu uciec. Teraz będzie cierpiał tak jak ja cierpiałam! Więc na początku... Przeszyłam mu (pazurami i kłami) mięśnie by nie mógł zwiać. On wył już z bólu. Przeciągnęłam jego ciało do strumienia. Tam chciałam się z nim rozprawić. Wyrwałam mu część mięsa, ale zostawiłam Go jeszcze przy życiu, sam zasłużył na takie cierpienie (taką śmierć). Byłam nieugięta. Od wył i już nawet skomlał i płakał z bólu. Teraz powoli wydłubałam mu jedno oko i wyrywałam ząb po zębie. W końcu ktoś pewnie zada pytanie: Czemu zostawiłam mu jedno oko? Chciałam żeby widział jak kona. W końcu powoli, ale mocno przegryzłam mu tchawice i zdechł. Wezwałam sępy i krzyknęłam:
-Wyjedźcie z niego mięso!
One z chęci to zrobiły, nawet szybko. Chwilę potem została sama skóra i kości. Więc na skórę włożyłam kości i zawiązałam worek. Poszłam na szczyt góry (tam gdzie była wataha mego ojca) i zrzuciłam jego resztki tam... Kiedy zeszłam na dół czekała na mnie niezła niespodzianka...
<Ktoś dokończy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz